W kuchni stać lubię, nie zaprzeczę. Lubię czuć też ten dreszczyk niepokoju, kiedy inni testują moje potrawy. Organizacja urodzin, wymyślanie jakie jedzenie imprezowe przygotować na 23 głowy (12 dorosłych i 11 dzieci), to szczypta adrenaliny lub odrobina szaleństwa w moim matkowym świecie – nazywajcie jak chcecie. Chciałabym podzielić się z Wami logistyką i przepisami – co i jak przygotowałam na 3 urodziny TechSyna.
Co podałam na 3. urodziny syna
Na początek pochwalę się co udało mi się przygotować jako jedzenie imprezowe. Na słodko: tort, batoniki musli, muffinki i owce. Na wytrawnie był grill i przekąski. Wśród przekąsek znalazły się pizzerinki i mini hot-dogi. Grill to chlebek czosnkowo-ziołowy odrywany, kiełbasa, szaszłyki, sałatka colesław, sałatka z sałatą lodową i ogórki kiszone. Napoje pomijam, bo oprócz lemoniady, która cieszyła się baardzo małym powodzeniem wszystko, co podaliśmy było kupne (głównie piwa zero dla rodziców).
Logistyka przedsięwzięcia – urodziny
Każdy rodzic wśród znajomych mówi mi “z dziećmi nie przywiązuj się do planów”. Ciężko się z tym nie zgodzić. Żeby napisać ten wpis, wstawałam nie wiem ile, ale pewnie z milion razy, do TechCórki, która niby już śpi “na noc”, ale jednak cośtam popłakuje (ach te zęby i TechSyn który trenuje występy jako czajnik, gdy usypia go tato). Dodatkowo bystry czytelnik zauważy, że zajęło mi to aż dwa miesiące ;D.
Sierpień to jednak były “inne czasy” i podjęłam się tego przedsięwzięcia zakładając, że dzieci chorują głównie w piątki wieczorem (i w weekendy). Postanowiłam więc wybrać takie potrawy, które mają najwyższą szansę powodzenia jako jedzenie imprezowe. Pomijam całkowicie kwestię dekoracji, którą zakupiłam miesiąc wcześniej, na miejscu pozostało tylko napompować balony oraz rozwiesić plakat.
Założenia
Potrawy jako jedzenie imprezowe, przede wszystkim, musiały być “luźne czasowo”. Mam na myśli takie, które mogę przygotować dziś lub jutro, a najlepiej wczoraj (żeby nic nie zostawiać na ostatni dzień). Dodatkowo “luźne temperaturowo”. Dlaczego? Samodzielnie przygotowywałam tort, który zajmował praktycznie całą naszą lodówkę (nie mamy takiej standardowej o wysokości 190 cm, tylko 150 cm), więc potrawy nie mogły (w większości) potrzebować lodówki. Spodziewałam się upałów koło 30°C, więc pyszne deserki z czekoladą nie wchodziły w grę.
Nie jestem też insta-świrkiem ani master szefem. Chciałam, żeby potrawy były w miarę proste, żeby dzieci i dorośli mogli (i chcieli) je zjeść. Przyjęcie odbywało się na powietrzu i po za domem więc logistyka transportu też musiała być wzięta pod uwagę, wszystkie kubeczki i sztućce były jednorazowe. Impreza była w sobotę, o godzinie 14 musiałam być gotowa do wymarszu, a od około 12 nie wykonywać głośnych czynności, żeby nie obudzić TechSyna, gdy odbywał swoją codzienną drzemkę, bez której impreza mogłaby nie wypalić…
Do dzieła! Robimy jedzenie imprezowe
Chociaż z elektroniką żyję w pełnej symbiozie, to plany działania zawsze sporządzam na kartce. Łatwiej mi się z nimi pracuje “wizualnie”. Zaznaczam co i kiedy powinnam wykonać, a także wykreślam po kolei co już zrobione, a co jeszcze zostało. Zawsze zapisuję czas, kiedy najlepiej coś wykonać, najwcześniej i tzw. deadline (bo np. biszkopt musi być wykonany przed kremami do przełożenia). Jedzenie imprezowe TechSyna było rozplanowane praktycznie na pół tygodnia pracy.
Najbardziej skomplikowanym elementem był tort. Zdecydowałam się go wykonać sama, bo patrząc na ceny tortów i uwzględniając fakt, że musiał być on bez białka mleka krowiego, to zapłaciłabym za niego milion złotych monet (a na pewno za dużo). Rozumiem i szanuję wyceny “torciar”, jednak zdecydowanie nie są one na moją kieszeń.
Pieczenie biszkoptów było zaplanowane na wtorek lub środę. Upiekłam we wtorek wieczorem. Niestety, podczas pieczenia biszkoptu jasnego wywaliło nam korki i zorientowałam się na tyle późno, że biszkopt genueński z 6 jajek przypomniał mi o naszej poślubnej wycieczce na wyspy Kanaryjskie. Nie wywaliłam dziada i nie próbowałam nawet piec drugiego. Niestety żadnego z urządzeń nie mogłam odłączyć, więc spodziewałam się powtórki z rozrywki.
Biszkopt kakaowy upiekłam następnego dnia (w środę), uznałam, że z tamtego cośtam się wykroi i będzie git. Niestety, okazało się, że jakimś cudem średnice się nie zgadzają i musiałam obkrajać większy, żeby pasował 😀 Środa to był też “termin najwcześniejszy” dla colesława, jednak mój wygasły wulkan tak mnie podminował, że już nie miałam na to siły. Wracając do tortu. W czwartek kremy i składanie. W piątek dekoracja. W sobotę rano płot się powyginał, groził zawaleniem, więc związałam go wstążeczką. TechTata uznał, że “na budowie też są takie powyginane płoty”.
W czwartek planowałam też (i zrobiłam) batoniki musli. Odbyło się to podczas drzemki TechCórki, TechSyn mocno mi w tym pomagał. Delikatne zwiększenie porcji zapewniło mi drugie śniadanie dla TechRodzinki na piątek. Niestety, pierwsza partia za mało wystygła, rozsypała się i skończyła jako musli do jogurtu. Wcześniej (przed drzemką TC) zagniotłam też w Kenwoodzie ciasto na pizzerki, ponieważ przy okazji rozgrzewania piekarnika chciałam mu zrobić test starzenia. Czy muszę je robić w sobotę, by były zjadliwe czy wystarczy w piątek.
Wieczorem (zaczęłam podczas kąpieli dzieciaków) przygotowałam chrupkę i żelkę do tortu. W czwartek musiałam też zrobić colesława, niestety odbyło się to w godzinach 22-23 (TechDzieci nie miały ochoty zasnąć wcześniej), więc wszystko musiałam kroić ręcznie (normalnie mam dostawkę do szatkowania).
W piątek mieliśmy ciężki dzień pod względem planowania, gotowania i elastyczności grafiku, ponieważ zostaliśmy zaproszeni na urodziny koleżanki TechSyna, więc podczas jego drzemki udało mi się tylko przygotować boczek i kurczaka na szaszłyki. Stety, albo i nie dla mojej imprezy, urodziny koleżanki bardzo się udały, więc wróciliśmy na tyle późno, że znowu musiałam robić jedzenie po nocy. Zmieniłam więc plany co do muffinek i zrobiłam takie na szybko, najprostsze. Mimo tego, że testy ciasta na pizzerki wyszły pozytywnie i mogłam je zrobić dzień wcześniej, to zwyczajnie nie miałam już na to siły. Pokroiłam tylko wszystkie składniki i popakowałam w woreczki strunowe, by przyspieszyć pracę następnego dnia.
Finalnie, na sobotę musiał zostać chlebek odrywany oraz sałatka. Mini hotdogi były “jeśli zostanie czas”, a pizzerki miały być zrobione w piątek wieczorem, razem z muffinkami. Niestety, wyszło jak wyszło. Na szczęście, okazało się, że moja siostra może nas odwiedzić w sobotę rano, wiec miałam solidną nadzieję, że TechCórką zajmie się Marcin, TechSynem ciocia, a ja się będę krzątać w kuchni i kończyć zaplanowane jedzenie imprezowe.
O 7 wyrobiłam ciasto na pizzerki, odstawiłam do wyrastania i zaraz potem ciasto na chlebek odrywany. Każde z nich to prawie kilogram mąki, więc gdyby nie mój robot-pomocnik XL, to na pewno bym się nie wyrobiła. Szybkość to jedna kwestia, najważniejsze jest to, że robi to sam i nie lata przy tym po całym blacie. Mogę go zostawić i zająć ręce czymś innym. W stanie “nie wiem co w ręce włożyć” to bardzo przydatna cecha.
Przyszła ciocia, wszystko szło względnie zgodnie z planem. Masło do smarowania chlebka było gotowe, zaczęłam robić mini pizzerki. Niestety, musiałam samodzielnie uśpić TechSyna na drzemkę. To chyba było moje jedyne wyjście z kuchni przed 13:30 :D. Na szczęście Marcel nie stawiał oporu i podczas, gdy Zuzia udała się na spacer, a TechTata pakował graty do auta ja mogłam kończyć pizzerki, kroić sałatkę i zawinąć mini hotdogi (w czasie pieczenia ostatniej partii). Brak większych problemów przerwał alert TechTaty, że zabraknie nam miejca w bagażniku.
Nic dziwnego, mieliśmy w nim mieć dość sporą lodówkę na napoje, a potrzebowaliśmy zabrać też wózek. Na szczęście udało nam się poprosić znajomych, żeby podjechali wcześniej i zabrali lodówkę oraz dwupiętrowy pojemnik na ciasto z pizzerkami, hotdogami i muffinkami. W między czasie pojawił się też drugi problem.
Ciasto na chlebek pochłonęło tyle wilgoci z powietrza (higrometr wskazywał w domu 80%), że zabrakło mi mąki do dosypywania i TechTata musiał na szybko lecieć do pobliskiego sklepu (uf, już wiem czemu imprezy robi się w soboty, a nie w niedzielę :D). Ostatecznie na miejsce dojechaliśmy lekko później niż planowaliśmy, ale nie czyniłam sobie z tego powodu wyrzutów sumienia. Znajomi pomogli ponabijać szaszłyki i impreza przebiegła bardzo miło.
Przepisy na moje jedzenie imprezowe
Tort – biszkopt ze strony mojewypieki.com, warstwa czekoladowa to śmietanka kokosowa + chrupka z przepisu słodki pomysł oraz warstwa malinowa (śmietanka koko + maliny w postaci musu) oraz żelka (ten sam mus z żelatyną).
Pizzerki – ciasto to przepis z kwestii smaku – tylko dałam mniej cukru, a na górze zamiast jabłek była cebula, papryka, sos pomidorowy, szynka i ser.
Muffiny – przepis z tej strony z tą różnicą, że dałam pół na pół pełnoziarnistą i owsianą. Bez kakao i masło orzechowe dałam do ciasta, a nie na wierzch. Tak po prostu szybciej.
Batoniki musli – niestety nie podam go, bo nie jestem zadowolona z efektu końcowego. Obiecuje jednak, że jeśli kiedyś znajdę taki godny polecenia, to się podzielę.
Colesław – link (nie dałam koperku, bo dzieci mają do niego różny stosunek)
Mini hot-dogi – link (kroiłam już po upieczeniu. Keczupem najpierw smarowałam, ale miałam potem ogromne trudności z zawinięciem, więc potem po prostu kładłam parówkę na cieście, a następnie w miejscu połączenia psikałam keczupem.)
Chlebek odrywany – link do youtube, od razu z instrukcją jak składać.
Szaszłyki – kurczak pokrojony w dużą kostkę, przyprawa do kurczaka, czosnek, papryka na oko, boczek w grubsze plastry, do tego papryka i cebula. Nadziewane wedle weny i fantazji nadziewającego.
No to tyle. Wiem, że wpis trochę przydługi, ale możecie potraktować go jako poradnik 😀 A poradniki mogą być długie!
Może coś jeszcze Was ciekawi? Lubicie organizować przyjęcia i zapraszać gości?